Czemu odmówiono mi tego piękna grząskiej miazgi młodych drzew,
a w zamian przepływają przeze mnie parszywe mięśnie, ścięgna i jak drążyła, tak drąży krew?
Czemu mam być gorsza od trawestynu, mogącego świetnie obejść się bez snu?
Pełna mętnych, niedogodnych płynów, w kończyny obfita, kompletna raczej pod względem głów, dumna posiadaczka wzorowego szkieletu w próbie sił przegrywam z pospolitą Monomorium pharaonis.
Do tego - fuj! - jestem kobietą, nie zaznam bezmiłości danej byle prokariontom.
Nie mogę oderwać się od smaku, zobojętnieć wobec widoku, uszy wbrew mnie wzbierają con brio okna, wrzaskiem ptaków. Nie potrafię udaremnić nawet własnej tu, przy tobie obecności.
Na domiar tego nie umywam się do słońc, odległych na tyle, że trudno w nie wierzyć. Ciebie dzieli ode mnie zaledwie skóra. Czasem ten, który zapomniałam wyprasować - kołnierzyk.
I nie wiem, czy ci mówiłam, ale nie chcę też podwójnie martwić tym, że w dwóch piątych jesteśmy retrotranspozonami, a w dwóch trzecich jesteśmy martwi.
|