Strona główna | Mapa serwisu | English version
 
Poezja > Roślinnienie > O ciele w niedzielę

O ciele w niedzielę
Czemu odmówiono mi
tego piękna
grząskiej miazgi
młodych drzew,

a w zamian
przepływają przeze mnie
parszywe mięśnie, ścięgna
i jak drążyła,
tak drąży krew?

Czemu mam być gorsza
od trawestynu,
mogącego świetnie
obejść się bez snu?

Pełna mętnych,
niedogodnych płynów,
w kończyny obfita,
kompletna raczej
pod względem głów,
dumna posiadaczka
wzorowego szkieletu
w próbie sił
przegrywam z pospolitą
Monomorium pharaonis.

Do tego - fuj! -
jestem kobietą,
nie zaznam bezmiłości
danej byle prokariontom.

Nie mogę
oderwać się od smaku,
zobojętnieć wobec widoku,
uszy wbrew mnie wzbierają
con brio okna,
wrzaskiem ptaków.
Nie potrafię udaremnić
nawet własnej tu,
przy tobie obecności.

Na domiar tego
nie umywam się
do słońc,
odległych na tyle,
że trudno w nie wierzyć.
 
Ciebie dzieli ode mnie
zaledwie skóra.
Czasem ten,
który zapomniałam wyprasować
- kołnierzyk.

I nie wiem, czy ci mówiłam,
ale nie chcę też
podwójnie martwić
tym, że w dwóch piątych
jesteśmy retrotranspozonami,
a w dwóch trzecich
jesteśmy martwi.

Copywright by Martyna Franczuk