Sortując je, obwąchuję kartki i rewiduję nieświeże litery. Spodziewam się natknąć na trop mojej entelechii, ale tu nie ma nic, oprócz znoszonych zapachów i koniecznych prywatnych zapisków. To na przykład zdanie przypomina mi linię życia: trzeba w nim postawić akcent, bo inaczej życie pojmę opacznie, a nie wiem nawet, jak wygląda rysa chwili obecnej. Nie obawiam się o czyste kartki, chociaż nie mam dla nich sensownego zastępstwa. Uważam pilniej, by zmieścić się między brzmieniem a pauzą, rokiem a obiegiem Ziemi, cieniem a cieniem, pamiętając przy tym, że w dzieciństwie rok rzeczywiście trwa od Gwiazdki do Gwiazdki, w młodości tyle co wypalenie papierosa, a potem już nie dłużej niż poszukiwania srebra w potoczystych rzekach włosów… Nie podlegamy cyklom i jesteśmy dla siebie za szybcy. Obrazy rejestrujemy (o ile dobrze pamiętam) Co jedną dwunastą sekundy. Dlatego nie dostrzeżemy, dokąd odchodzimy, tak, jak nie udało nam się spostrzec, skąd przyszliśmy. |