Urodzona w mieścince, której nie ma na mapie, w roku nieurodzajnym w świadectwa piśmiennicze.
W prowincjonalnym kościółku ochrzczona, parę kroków dalej wychowana.
Widziana wielokrotnie, jak dorasta w rodzinnych stronach.
Rodzice łożyli na jej nienaganne wychowanie i edukację.
Polonistkę zawojowała ledwo widocznym zadatkiem.
Debiut w prasie kulturalnej przypadł na wczesną młodość.
Do boginek niepodobna, nic w niej z literackich kochanek, mizerna jak na obraz, nie widziałabym jej na estradzie, nie miała figury do wybiegów, nie żyła z dnia na dzień i nic w tym nie ma dziwnego.
Nie tańczyła flamenco, ani nie nuciła najlepiej. Dobrze wyglądała w sukienkach i pasowały jej piegi.
Jeździła po Mediolanach, w Bieszczadach wpadała do znajomych. Za każdym razem w kim innym zakochana, mając zawsze na bajkę pomysł.
Latem, nie jest pewne, którego roku, z natłoku szczęść chyba osiadła za granicą i zaprzestała pisać.
Dopiero gdy znienacka miało się ku wiośnie, zakończył się ten niefortunny romans o tym, że było jej z życiem znośnie. |