Kiedy szukam obręczy bezdechu,
nie poznaję mężczyzn, których nie ma.
Są mi potrzebni, chociaż podobni
do zdań posiadających tylko
swoją wielokrotność.
Przemilczam schemat ich legendy,
ustawiam poniżej dobra wyższego
i składam, bardziej przez próbę
niż przypadek, kwiat pocałunku.
Stworzeni przeze mnie z cienia włosa
stoją blisko siebie, ale jak proste równoległe,
a dialogi roztaczają jednym horyzontem głosu.
Wszyscy byli mi wierni – z gotowością pustki
rzucili się w piany rzeczywistości.
Incydentalnie pytają mnie w autobusach,
czy z bloku metafizycznego ścierwa
nadal rzeźbię nową kulturę.
|