Położyli mnie wzdłuż szosy. Całą. Zdawało mi się, że cisza leśna przywołuje mnie coraz głośniej. I ja wyciągałam do niej gałąź, nie wiedząc, że już nie wyrośnie. Bogatka patrzy z góry. Cicibe cecebi, cibi – śpiewa. Wstęgówka obok składa skupione skrzydła na dębie. Smutno patrzą po sobie drzewa i całemu lasowi jakoś ciszej jest i głębiej. Drwale zebrali się krótko po świcie, a od tej pory coraz dłuższe stawały się dnie. Podzwrotnikowy wiatr łechtał w gościnie: Zapomnicie!… ile w was było z niej. On był jak echo – nikt nie rozpoznałby go po głosie. Tylko ja marzyłam, by za czar moich piegów spalił mnie porywistym pocałunkiem jak na stosie – – |